Rosnące ceny potwierdzają, że sprzedaż mogłaby być wyższa, gdyby nowa podaż nadążała za popytem – czytamy w najnowszym raporcie JLL Rynek mieszkaniowy w Polsce – II kwartał 2021.
W II kw. 2021 r. do sprzedaży wprowadzono 15,8 tys. lokali, o 14% więcej niż przed kwartałem i o 50% więcej r-d-r. Wprawdzie poziom wprowadzeń był dość wysoki - porównywalny z przeciętną kwartalną liczbą wprowadzeń z 2019 r., ale utrzymująca się kolejny kwartał z rzędu wyraźna przewaga zakupów nad nową podażą sprawiła, że pula mieszkań dostępnych w ofercie deweloperów ponownie zmalała i na koniec czerwca 2021 r. wyniosła zaledwie 37,8 tys. Jest to najniższy poziom oferty od III kw. 2010 r., potwierdzający duże problemy deweloperów z zaspokojeniem popytu.
„Porównanie poziomu sprzedaży do tego sprzed roku wypada wprawdzie spektakularnie, ale ze względu na anomalię jaką był pierwszy, najbardziej dotkliwy dla branży mieszkaniowej lockdown, trudno je przyjmować za miarodajne. Faktem jest jednak, że poza okresem kwietnia i maja ubiegłego roku, pandemia nie wpłynęła negatywnie na popyt na rynku mieszkaniowym. Przeciwnie, do szerokiej grupy osób, które chcą kupić mieszkanie w celu zaspokojenia własnych potrzeb dołączyła rzesza posiadaczy oszczędności, wierząca w dalszy wzrost cen mieszkań chroniący ich pieniądze przed inflacją. Popyt wspierany jest bardzo tanimi w polskich warunkach kredytami, a ponieważ sytuacja na rynku pracy jest dobra i wynagrodzenia rosną, to banki chętnie kredytów mieszkaniowych udzielają”, komentuje Aleksandra Gawrońska, dyrektor Działu Badań Rynku Mieszkaniowego JLL.
Liczone przez ekspertów JLL tempo teoretycznej wyprzedaży, wskazujące na czas potrzebny do całkowitego wyprzedania oferty na rynku pierwotnym przy założeniu, że nowe inwestycje nie będą uruchamiane oraz, że popyt utrzyma się na średnim poziomie z ostatnich 12 miesięcy, na wszystkich analizowanych przez JLL rynkach spadł poniżej 3 kwartałów (gdzie za stan zbliżony do równowagi przyjmuje się 4-5 kwartałów). Najbardziej niepokojąco wygląda sytuacja w Warszawie. Tam oferta nowych mieszkań spadła do 9 700 i jest najniższa w historii. Jednocześnie w I półroczu sprzedaż odnotowana w stolicy wyniosła 13 000 lokali – co dało drugi najlepszy w historii wynik liczony w tym mieście w pierwszej połowie roku.
Szybka sprzedaż przestaje być priorytetem
Mimo raportowanego przez GUS rekordowego poziomu pozwoleń wydawanych w sektorze mieszkaniowym, sytuacja podażowa w największych miastach nie poprawia się. Przewaga pozwoleń nad liczbą inwestycji rozpoczętych oznacza nadwyżkę, która może zostać wykorzystana w niedalekiej przyszłości, ale pojawiła się ona po pierwszym półroczu nie we wszystkich miastach. W Warszawie sytuacja wyglądała odwrotna: deweloperzy ruszyli z budową nieco większej liczby mieszkań, niż ta, na których budowę dostali w tym samym okresie pozwolenia.
Czynnikiem, który każe firmom zachować określoną rezerwę i spowolnić proces kolejnych wprowadzeń jest także dynamika zmian na rynku mająca związek z rosnącymi kosztami materiałów budowlanych i robocizny.
„Wielu deweloperów broniąc się przed rosnącymi cenami w sektorze budowlanym wzięła na siebie ryzyko realizacji inwestycji bez zatrudniania generalnego wykonawcy – czy to za pośrednictwem własnych spółek budowlanych, czy w ramach stworzonych w strukturze firmy zespołów zarządzających procesem budowlanym. Zmniejszając ofertę i etapując wprowadzanie do niej kolejnych pul lokali, uciekają przed ryzykiem wzrostu kosztów w prowadzonych w danym momencie projektach” tłumaczy Aleksandra Gawrońska, ekspertka JLL.
Dodatkowo, w większości dużych miast deweloperzy mają problem z zakupem nowych terenów, bo albo takich gruntów nie ma, albo ceny zakupu przekraczają granice opłacalności projektu. W tej sytuacji coraz częściej, zamiast - jak dotychczas - przyspieszać sprzedaż, firmy odwlekają moment wprowadzenia do sprzedaży części mieszkań po to, aby w kolejnych miesiącach nie zostać z „pustymi półkami” w biurach sprzedaży.
Bańka czy nie bańka
Zasilanie oferty nową podażą ma obok rosnących kosztów budowlanych ma największy wpływ na poziom cen, które od długiego czasu utrzymują się w trendzie rosnącym. Wzrost średniej ceny mieszkań pozostających w ofercie na sześciu największych rynkach wyniósł na koniec czerwca 4% k-d-k. W ujęciu rocznym było to już 8%. Jeśli natomiast spojrzeć na poszczególne rynki osobno, to w porównaniu do wartości sprzed roku w Warszawie, Wrocławiu i Łodzi wzrost ceny średniej był dwucyfrowy (odpowiednio 10%, 12% i 17% r-d-r).
„Niestety, wydaje się mało prawdopodobne, aby ceny mogły w niedalekiej przyszłości zacząć spadać. Prognozy inflacji każą liczyć się z dalszym wzrostem kosztów realizacji, a do puli wydatków ponoszonych przez deweloperów dojdą w przyszłym roku składki na Deweloperski Fundusz Gwarancyjny. Sytuację mógłby złagodzić napływ na rynek gruntów działek należących do samorządów i Skarbu Państwa, ale na to się w najbliższym czasie nie zanosi. W dłuższej perspektywie na koszty związane z realizacją zacznie też mieć wpływ nowa polityka unijna „Fit for 55”, prawdopodobnie podrażająca energochłonne materiały budowlane”, komentuje Kazimierz Kirejczyk, wiceprezes zarządu JLL.
Bardzo wysoką sprzedaż coraz trudniej tłumaczyć odreagowywaniem pandemii i realizacją zakumulowanego rok temu popytu. Rosnąca grupa nabywców spekulacyjnych przy tak dynamicznie rosnących cenach sprawia, że co raz częściej pojawia się teza o bańce na rynku mieszkaniowym, a opinie ekonomistów na ten temat są podzielone.
Zdaniem Kazimierza Kirejczyka, ze zjawiskiem klasycznej bańki mamy do czynienia wtedy, kiedy może ona pęknąć, co oznaczałoby szybki spadek cen i wyprzedaż zakumulowanego zasobu. Tymczasem w obecnych warunkach ograniczonej podaży i raczej niedoboru niż nadpodaży nowych mieszkań, trudno spodziewać się wyraźnej przeceny.
„Na zakupionych po bardzo wysokich cenach gruntach w warunkach nowych regulacji dotyczących energooszczędności i przy niedoborze siły roboczej w sektorze budowlanym trudno będzie budować tanio. W momencie przesilenia bardziej prawdopodobne wydaje się, że deweloperzy jeszcze mocniej ograniczą podaż i będą bronić osiągniętego poziomu cen. Oczywiście w perspektywie kolejnych lat średnia cena może zacząć spadać, ale nastąpi to raczej na skutek zasilenia oferty zupełnie innym produktem – położonym na peryferiach, realizowanym w niższym standardzie – niż w rezultacie przeceny inwestycji dziś wprowadzanych do sprzedaży”, komentuje Kazimierz Kirejczyk, ekspert JLL.